Teksty piosenek
Komunikaty
Komunikaty wagi najwyższej
Komunikaty wagi najwyższej
Bezwzględnej prawdy niepełne trzy zdania
Komunikaty głoszone publicznie
Godne zaufania
Komunikaty ostrzegające
Przed opadami tuż po odwilży
Komunikaty rady nadzorczej
Świecą z afiszy
Spójrz tam w
oddali kamień
Bez tej wyrytej
prawdy na nim
A na kamieniach
przecież mogła być
Jednak ktoś
unika ich, ktoś unika ich
Komunikaty napominające
O powrót do źródeł, o powrót do źródeł
Komunikaty istotne wysoce
Z tanią obłudą
Komunikaty nielakoniczne
Słów splot na stron spód przemyka i
błyszczy
Komunikaty tak marne graficznie
Co drugi to brzydszy
Spójrz tam w
oddali kamień
Bez tej wyrytej
prawdy na nim
A na kamieniach
przecież mogła być
Jednak ktoś
unika ich, ktoś unika ich
Trzydziesty pierwszy
Trzydziesty pierwszy, dzień trzydziesty pierwszy
Trzydziesty pierwszy, dzień trzydziesty pierwszy
Oczekiwanie na przelew jutrzejszy
W południe… zakasany wyjdę gdzieś
Trzydziesty pierwszy, trzydziesty
pierwszy
Znów wynik lepszy ma ssak potężniejszy
Ode mnie… najwyżej dostanie w łeb
Trzydziesty pierwszy już trzydziesty
pierwszy
Przetnijmy przy bombie przewód niebieski
Okaże się… zresztą, niech dzieje się co
chce
I tak niewiele będzie jutro w powietrzu
Od sufitu pokoju po sam jego spód
W ustach garść świeżo mielonego pieprzu
I tylko gdzie tu wzejść jak wszystko już
Pozamykane jest
Trzydziesty pierwszy, trzydziesty
pierwszy
Tam leży pędzel, farby są wszędzie
Po lewej… o dziwo nie dzieje się nic
Trzydziesty pierwszy trzydziesty
pierwszy
Jeden coś mówi, a pięciu coś pieprzy
Od rzeczy… nowych lepiej nie poczujesz
się
I tak niewiele będzie jutro w powietrzu
Od sufitu pokoju po sam jego spód
W ustach garść świeżo mielonego pieprzu
I tylko gdzie tu wzejść jak wszystko już
Pozamykane jest
Choć na cztery spusty wątpliwego zamku
To do cholery, do cholery
Ja siedzę na lufie ogromnego tanku
U drzwi
I tak niewiele będzie jutro w powietrzu
Od sufitu pokoju po sam jego spód
Wiem, każdy kocha zwycięzców
Tylko gdzie tu wzejść jak wszystko już
Pozamykane jest
Trzydziesty pierwszy, pierwszy przed
pierwszym
Myszom wprost w plecy podstępnie ktoś
ser wszył
Na pozór… pozamykane jest
Manifest twój płonie
Poranek apatyczny
Dzisiaj zmienię się w kamień
Karz mnie
Manifest twój płonie
Arcyważna to chwila, choć w tym
bałaganie
Niewiele stać się może i niewiele na
pewno się stanie, stanie
Dajcie więcej wody, za duży z tego pożar
Naparstkiem świeżości nie ugaszę dachów
waszych domów, waszych domów
Społecznie lojalny, bez szans na poprawę
Manifest twój płonie z rozpaczy, że
będzie tak stale, tak stale
Grajcie muzycy, nikt wam nie zagraża
Z tej cichej ulicy niech będzie słychać
ten dramat, ten dramat
I jak wytłumaczysz to niedowierzanie
Przeczeniem wyblakłym
Milczeniem na tysiąc mętnych sposobów
tak nagle, tak nagle, tak nagle
A miało tak nie być, miało ale co tam
Nowe ogłoszenia z ideałami przeglądasz,
przeglądasz
Milczcie bezimienne karłowatych stosy
Gdzie doliny pełne nędzy, pełne drenów
nosy, nosy
Czym wytłumaczone to niedowierzanie
Przeczeniem wyblakłym
Milczeniem tysiącem mętnych sposobów
tak nagle, tak nagle, tak nagle
Budzę się, to nie jest dobry znak
Znów wstawić na herbatę czajnik z
głośnym gwizdkiem zaraz przyjdzie czas
Budzę się, choć miałem inny plan
Ciekawszych do zrobienia tysiąc rzeczy
całkiem innych w głowie mam
Choć może i wyglądam źle a to się nie tak często zdarza
Poranek jak ten apatyczny, poranek jak ten
Choć może nie potwierdzisz, że tobie też to się powtarza
Poranek jak ten identyczny, poranek jak ten
Budzę się, zrobiło mi się źle
Znów zapomniałem, z której nogi lepiej zacząć nowy podły dzień
Budzę się, czy to rzeczywiście świt
Gdzieś leży tam w szufladzie ciastek
paczka od kilku ładnych dni
Budzę się, plan żaden na dziś mam
Nie będę na dzień dobry na żadnych
zębach przednich szczotką fortę grać
Budzę się, zawiedziony faktem tym
I jakichś oczekiwań wcale wielkich nie
mam, lepiej mylić się
Dzisiaj zmienię się w kamień i nieczuły
jak głaz
Miłość puszczę w niepamięć nie przywróci
jej czas
Zły czas nie przywróci nas
Będę dalej naiwnie w naiwności swej
tkwić
Wierzyć w cały świat dziwny i nie zmieni
się nic
Już nic, nie zmieni się nic
A dziś znów bawię się słowem no któż zrozumie
co powiem
I już nie będę
miał w głowie Twych słów
Słucham starych przebojów z
przesłuchanych już płyt
I z ciasnego pokoju widzę jak wstaje
świt
Świt, widzę jak wstaje świt
Czy ktoś zechce mnie kupić, czy ja
sprzedać się dam
Może jestem za głupi może wciąż będę sam
Może jestem za głupi może wciąż będę sam
Wciąż sam, może będę sam
Karz mnie samym wzrokiem lub wyrzuć przez otwarte okno
Bym żył tylko bladym półmrokiem, za to, że czas dorosnąć
Każ mnie swoim ludziom przyrównać do ledwie żywych
I niewiele myśląc łamać słowem obelżywym
Tam, gdzie
chcesz mnie widzieć będę
Tam, gdzie
chcesz mnie widzieć będę
Wskaż mnie jednym skinieniem natychmiast, bez zbędnej zwłoki
To dla mnie to długie więzienie, to dla mnie ten świat jednookich
Każ mi wskazaniem palca rzucić co z ziemi podniosłem
I niszcz mnie, swego skazańca za to, że nie dorosłem
Tam, gdzie chcesz mnie widzieć będę
Tam, gdzie chcesz mnie widzieć będę
Wyrwany ze snu
Wciąż trzymających mnie, bym nie ruszył stąd
Wyrwany w środku dnia ze snu to ja
Wciąż głaskających mnie, by zabić czujność mą
Wyrwany w środku dnia ze snu to ja
Co wpierw kochały mnie, później gardziły mną
Wyrwany w środku dnia ze snu to ja
Wyrwany ze snu
Poznałem tyle dróg, ale żadna z nich
Nie prowadziła mnie do domu
Na stopach odcisk dnia, na twarzy lekki wiatr znów byłem tam
Przede mną ten sam punkt, o kilka marzeń stąd
Znów nie zaznałem snu, znów nie osiągnę go
Sam jeden chociaż raz na nieprzetarty szlak choć raz
Poznałem
doby smak, dwudziestu czterech rąk Wciąż trzymających mnie, bym nie ruszył stąd
Wyrwany w środku dnia ze snu to ja
Nie pytaj o mnie, bo mnie znasz
Nie kieruj do mnie słów, którymi grasz
Smutny życia film nie kończy się - to mit
Kiedyś myślałem, mam jakiś dar
Dzisiaj przede mną jedynie bar
A z papierosa dym wciąż niszczy mnie ty z nim
Poznałem
doby smak, dwudziestu czterech rąkWciąż głaskających mnie, by zabić czujność mą
Wyrwany w środku dnia ze snu to ja
Wpatrzony w tępy nóż, ostrzony wiarą w zło
Czy ten czas nadszedł już, czy nie odzyskam go
W tajemnic stosie znów, wciąż tonę brak mi tchu, to tu
Poznałem
doby smak, dwudziestu czterech rąkCo wpierw kochały mnie, później gardziły mną
Wyrwany w środku dnia ze snu to ja